niedziela, 26 sierpnia 2012

No. 8

***

Byłam tak szalenie podekscytowana tym, że jadę do studia nagraniowego samego JB, że obudziłam się o 9 rano. Mimo tego, że spałam może z 7 godzin byłam cholernie wyspana. Po jakiś 20 minutach zdecydowałam się, że wstanę i zacznę doprowadzać się do stanu używalności. Najpierw podążyłam w stronę łazienki. Wzięłam chłodny prysznic i umyłam włosy. Potem umyłam zęby i poszłam do mojej wielkiej garderoby. Musiałam poszukać w niej czegoś wyjątkowego ale i wygodnego. Przecież nie pójdę byle jak ubrana do Biebera, nigdy w życiu! Przekopałam swoje ciuchy, ale wszystkie wydawały się już takie normalne, że nie widziałam w nich za grosz wyjątkowości. Zajrzałam w ubrania kupione przez tatę. No, tam znalazłam coś co mogłoby się nadawać na ten dzień. Założyłam miętowe rurki, do tego białe conversy i białą bluzkę z "Tom i Jerry". Bluzka wydawała mi się trochę absurdalna ze tego względu, że Beliebers nazwały jego przyrodzenie "Jerrym". Po ubraniu się rozczesałam włosy i pomalowałam się delikatnie. Drapnęłąm mojego iphone, którego dostałam od taty i poszłam na dół zjeść jakieś śniadanko. Gdy podeszłam do stołu zobaczyłam kartkę na której było napisane.
 
" Nigdzie nie wychodź z domu, ok. 12 przyjadę po Ciebie i pojedziemy razem do JB. Kocham cię.
PS : w lodówce masz tosty. Pomyślałem, że przed wyjściem z domu Ci je zrobię,
~ Tata "
W sumie, gdzie ja bym mogła wyjść , skoro nie znam nawet okolicy. Jedynie co znam to przejście z mojego pokoju do kuchni i z kuchni do drzwi wyjściowych. Podeszłam do lodówki, wyjęłam sok pomarańczowy i tosty. Zjadłam je, popiłam i poszłam do salonu. Włączyłam tv i przelatywałam po programach. W końcu wybiła dwunasta, a w domciu pojawił się nikt inny jak mój ojczulek.

- To jak skarbie, jedziemy?
- Jedziemy.
- Ooo, założyłaś rzeczy, które Ci kupiłem. 
- Owszem. Moje mi się znudziły. 
- To może po studiu pojedziemy na jakieś zakupy? Nakupujesz sobie jakiś nowych ubrań. Co ty na to? 
- Genialny pomysł, mam straszne braki w garderobie. 
- Też tak uważam. To co, gotowa? Tak na sto procent?
- Tak gotowa.

Wsiedliśmy do samochodu. Dzisiaj już jechałam na przednim siedzeniu. Nie minęło piętnaście minut i byliśmy już na miejscu. Ojczulek zaparkował i poszliśmy w stronę wejścia. Oczywiście jacyś paparazzi zawsze muszą się trafić. Cyknęli nam kilka zdjęć, nie wiem w sumie po co no ale mniejsza. Stanęłam z tatą przy jakiejś kobiecie, z którą prowadził zaciętą konwersację. Nagle ktoś za mną stanął.

- Buuu! - tylko tyle usłyszałam, bo podskoczyłam ze strachu.
- Jezus maria! - to akurat już powiedziałam w swoim ojczystym języku.
- Witaj śliczna. - tak, nikt inny jak Bieber mnie przestraszył. Podszedł bliżej mnie i dał mi buziaka w policzek.
- Cześć przystojniaku. Wiesz, że prze Ciebie kiedyś na zawał zejdę?!
- Oooj wiem. To co, idziesz ze mną, czy zostajesz i czekasz na tatę? 
- Idę.. Zaraz tu usnę.. rozumiem co 3 słowo, za szybko rozmawiają.
- Dobra, wiem, żeby szybko do Ciebie nie mówić. 
- Nie, ty akurat mówisz normalnie. Ciebie da się zrozumieć.
- Ooo no to dobrze. Wiesz, mam dla Ciebie pewną propozycję. 
- Jaką? Mam się bać? 
- No co ty. Po prostu słyszałem od Twojego ojczulka, że masz talent do śpiewania. Nie miałabyś ochoty zaśpiewać czegoś ze mną? -W tej chwili zaniemówiłam, bo takiej propozycji się nawet nie spodziewałam. Nawet o tym nie śniłam, że mogłabym zaśpiewać z samym JB. - Oczywiście jeśli piosenka będzie dobra, to wyląduje na płycie. Nie wiem czy Believe, ale kolejnej na sto procent. - Wtedy już wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Nie wiem czy mam talent, nigdy nie śpiewałam przy nikim. Jedynie w domu pod prysznicem, czy na jakiś nockach u przyjaciółek ale to wszystko. 
- Dlatego Cię przesłucham ja, no prosze, nie daj się prosić. - zrobił słodkie oczka niczym kociak z Shreka.
- No dobra! ale, pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Jedziesz ze mną na zakupy! nie wiem co tu się nosi, więc pomożesz mi wybierać ciuchy. 
- No dobra, umowa stoi. 

Poszliśmy w stronę pokoju nagrań JB . 
_________________________________________
No to kolejny, chyba ostatni w te wakacje, nie wiem, może mi się coś zachce pisać jeszcze. Zobaczymy. :)

sobota, 11 sierpnia 2012

No.. 7

***

Gdy weszłam do domu tatulek jak zwykle zasypał mnie pytaniami w stylu: co robiliście, czego się o sobie dowiedzieliście, czy serio jest taki, jaki być powinien i tak dalej, i tak dalej. Szczerze mówiąc, to szlag mnie trafiał na miejscu, no ale cóż poradzę. Taki to już los dziewczyny, którą spotyka największe szczęście w życiu.

Gdy opowiedziałam mu już całą moją przejmującą historie dał mi święty spokój. Oczywiście, nadal nie wiedziałam, gdzie jest mój pokój.
- Tato, skoro już mogę iść do siebie, to może byś mi pokazał dokładniej, gdzie jest to „moje miejsce”.
- A no tak, zapomniałem,  że nadal trochę tu nie ogarniasz z tym wszystkim. Torbę już ci zaniosłem do pokoju, więc pozostało ci się tylko z niej wypakować. Chodź za mną, to zobaczysz ten swój „mały świat”.

Nie dyskutowałam już dłużej, bo sensu to nie miało. Grzecznie ruszyłam za tatą. Weszliśmy na piętro, które ciągło się chyba przez 8 metrów. Przeszliśmy obok jednego pokoju, drugiego pokoju, trzeciego pokoju. Przy czwartych drzwiach stanęliśmy.
- No to dotarliśmy do twojego pokoju. Także no, życzę miłego rozpakowywania się i dobrej nocy.
- A to ty już idziesz spać?- zapytałam z niedowierzaniem.
- Spać? Kochanie, czeka mnie jeszcze multum papierkowej roboty. Muszę się z tym wszystkim do jutra wyrobić. Wiesz, JB potrzebuje luksusów na nadchodzącą wielkimi krokami trasę.
- A tak a propo JB. To wiesz może kiedy wyda ten swój album?
- Nie mów mi, że go kupisz...
- No taki mam zamiar...
- Przecież znasz Go już osobiście. Z resztą, nie wiem czy powinienem ci to mówić, ale ci powiem. Jutro jedziesz ze mną do jego wytwórni płytowej. My będziemy sobie siedzieć, a JB nagrywać resztę piosenek.
- Tatoooo, wiesz jak ja Cię kocham?! Myślałam, że nic lepszego mnie już nie spotka, a tu proszę, jednak mnie spotyka!
- No dobra córuś, bo jutro o 13 musimy tam być. Nie wiem czy wstaniesz, skoro jest już prawie północ...
- Wstanę, wstanę... Spokojna Twoja głowa.

Tatulek poklepał mnie po plecach i odszedł. Stałam przed tymi drzwiami i nie wiedziałam, czy je otworzyć, czy może sprawdzić inne pokoje. W sumie, raz kozie śmierć. Chwyciłam za klamkę, przekręciłam w prawo. Zamek oddał dźwięk otwartych drzwi. Wzięłam głęboki wdech i pchnęłam lekko drzwi, aby się otworzyły. -Obchodzę się z tymi drzwiami i tym wejściem do pokoju jak w jakimś horrorze o zombie albo wampirach – pomyślałam. Dobra, wchodzę tam. Weszłam odważnie do pokoju. Na sam widok mnie zatkało. Fioletowe ściany, jasne panele, białe meble. Wielkie łoże małżeńskie z baldachimem nad głową. Duże okno z widokiem na LA, z dużym parapetem i śnieżnobiałymi firankami. Coś niesamowitego. Dziwił mnie tylko jeden fakt... W pokoju były jeszcze dwie pary drzwi. Jedne koło łóżka, drugie na ścianie naprzeciwko. Najpierw otworzyłam drzwi obok łóżka, za którymi kryła się wielka łazienka z wanną, prysznicem, wielkim lustrem i megaśną toaletką. Szybko wyszłam i podleciałam do kolejnych drzwi. Tam kryła się moja własna garderoba. Co mnie zdziwiło, była już ona zaopatrzona w jakieś ciuchy. - Taka zadbał o to, żebym miała jakieś trendy z LA- uśmiechnęłam się pod nosem. Walizkę miałam już w garderobie, co równało się z tym, że mogłam zacząć się już wypakowywać. Nie miałam na to ochoty, ale jeżeli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię togo wcale. Całe szczęście wszystko miałam idealnie poukładane w walizce za sprawą mamusi. Wystarczyło, że odpowiednio każdą kupkę ubrań dam we właściwe miejsce. Bieliznę wpakowałam na hura w jakieś tam szufladki na dole. Drapłam pierwszą lepszą za dużą koszulkę, jakieś spodenki i poszłam do łazienki. O kąpałam się i weszłam do łóżka. Zasnęłam nawet nie wiem kiedy.
_____________________________________________
No i ryp, kolejny rozdzialik mamy. Trochę bardzo opisowy, no ale w kolejnym rozkręci się już akcja. Także no, czekajcie na nast. Dziękuję Wam wszystkim za to, że czytacie tego beznadziejnego bloga (taki jest moim zdaniem) no i czekam na komentarze, uwagi dotyczące mojego pisania :)
Byeee <3
Ps. Rozdział dla mojej kochanej Soni :* kocham Cię misiu! <3

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

No 6.

***

Zobaczyłam... Scoota. Czyli, managera JB. O mój boże, z tego wszystkiego zabrakło mi mowy w gębie... Stalam własnie naprzeciwko jednej z ważniejszych osobistości w świecie Justina. 
- Witaj Caroline. Stary, serio masz prześliczną córkę.- powiedział Scoot i podszedł do mnie, żeby uścisnąć mi dłoń na przywitanie. 
- A gdybyś zobaczył moja zonę.. Caroline odziedziczyła urodę zdecydowanie po niej. Carolcia, a może byś się nareszcie odezwała?- wtedy tata własnie uwolnił mnie od moich dziwnych myśli. 
- Dziękuję za takie komplementy. Tatooo.. mogę iść do kuchni zrobić sobie kanapkę? 
- Aaa.. To nie powiedziałeś jej jeszcze?- Po tych słowach Scoota zgłupiałam do reszty. O co mu chodziło z tymi słowami? Ojczulek spojrzał na niego dziwnym wzrokiem. 
- Skoro ty jej nie powiedziałeś, to ja muszę to najwyraźniej zrobić. Chodzi o to...
- Czekaj, niech to będzie dla niej kolejna niespodzianka! - wtrącił sie w zdanie kochany tatuś.
- No dobra.. To, chodźcie, jedziemy do niespodzianki.  

Wyszliśmy znowu przed dom. Wsiedliśmy do samochodu Scoota i pojechaliśmy. Szczerze, nie mam pojęcia gdzie mnie wieźli. Po jakiś 20 minutach jazdy Scoot zaparkował na parkingu. Tak, to była restauracja. Nareszcie coś zjem! Pomyślałam sobie w głowie. Weszliśmy do środka, była to bardzo gustowna i wyrafinowana restauracja. Jak widziałam, nikt pierwszy lepszy tam nie jadł. 

- Caroline, zamknij oczy. - Powiedział Scooter. Oczywiście posłuchałam go. Zaraz złapał mnie za rękę i prowadził za sobą. Nie szliśmy długo. 
- Teraz możesz otworzyć oczy. 

Otworzyłam je. Przed sobą zobaczyłam Justina. Justina z krwi i kości, a nie z kartonu albo na kartce papieru jak u mnie na ścianie albo przy ścianie w pokoju. Co jak co, ale to było dla mnie spore zaskoczenie. Myślałam, ze spotkam go tylko przelotem, jak będzie w domu u taty czy coś, a tu proszę.. Kolacja z Justinem. Co mnie jeszcze zaskoczyło, były tylko dwa nakrycia. 

- Witaj. - powiedział do mnie swoim aksamitnym głosem. 
- Czczczeeeee... - nie umiałam nic z siebie wykrztusić. 
- Dobra, to zrobimy to inaczej.. najpierw się do mnie przytulisz, możesz nawet pokrzyczeć, ale musisz mi powiedzieć swoje imię, bo inaczej do niczego nie dojdziemy.. 
Gdy Justin skończył mówić te zdanie rzuciłam mu się na szyje. Słyszałam tylko ciche chichotanie za moimi plecami. Scoot i mój tatulek mieli z tego cudowna zabawę.. Ale jakby byli na moim miejscu, nie śmialiby się! Po jakiejś minucie pościłam go ze swoich objęć. 
- O wiele lepiej... Jestem Caroline. - odrzekłam i jakby nigdy nic podałam mu rękę.
- No to możemy już Was zostawić samych... Rob, chodź w inne miejsce. - powiedział Scoot i zniknęli gdzieś za parawanem. My dalej staliśmy. Juss chwycił moja dłoń i przybliżył mnie do siebie. Delikatnie pocałował mnie w policzek. 
- Tak się witam z wyjątkowo pięknymi kobietami. - podszedł do stolika i odsunął mi krzesło. Gdy już usiadłam on powędrował na swoje miejsce. 
- Jesteś bardzo głodna? 
- Nie, już wcale nie jestem. - nie oszukiwałam go. Teraz mój brzuch wypełniały motyle. 
- No dobrze... wiec, porozmawiajmy. Powiedz mi coś o sobie. 
- Hmm.. No to jak mam na imię już wiesz. Przyleciałam tutaj z Polski, jestem Twoja fanka tak gdzieś od hmm.. 3 lat. Nigdy nie myślałam, ze moje sny przemienia się w realia. 
- Śniłem Ci się? - zapytał o to tak słodko i z takim uśmiechem, ze nie mogłam kłamać. 
- No jasne, chyba większości Beliebers się śniłeś. Ale nie śniłam tylko o spotkaniu Ciebie.. O czym śniłam, może się kiedyś przekonasz na własnej skórze. 
- Sugerujesz, ze te sny były hmm.. nie bardzo na miejscu? 
- Tak, zdecydowanie tak. Nie no kurcze, robisz to... 
- Ale, ze co? - Znowu się uśmiechnął tak, ze nie umiałam mu nie odpowiedzieć.
- Uśmiechasz sie, co strasznie mnie rozprasza.. Nawet nie przypuszczałam, ze ktoś może mieć tak piękny uśmiech jak ty. Kurde, ale ja ci słodzę Bieber... 
- Dajesz dajesz.. 
- Nie, bo staniesz się egoista... 
- Ehh, no dobra. Too, chcesz coś wiedzieć o mnie? 
- W sumie, wszystko wiem... Ale, może jest coś, czego nie wiem? 
- Przekonasz sie później... Trudno mi wytłumaczyć te cechy mojego charakteru, o których nic nie wiesz. 
- No dobrze. 
- Dlaczego ty sie tak na wszystko godzisz? Ledwo mnie poznałaś, a wszystko ci odpowiada. 
- Musisz mieć w sobie coś takiego, ze sie tak zgadzam.. Czyżby to była jedna z tych wielu cech, których nie potrafisz nazwać? 
- Bardzo realne. Wiesz co, dziwnie tak tutaj.. Może spacer po ogrodzie? 
- To tutaj jest coś takiego nawet?
- Jasne. chodź, to ci pokaże. 

Justin wstał z miejsca, podszedł do mnie, odsunął mi krzesło, żebym mogła wstać. Jaki z niego gentilmente. Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z lokalu. Chwile spacerowaliśmy, nawet dłuższa chwile. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Juss jest taki słodki. Kilka razy sie nawet do mnie przytulił. Widać, ze kocha sie przytulać do kogoś i kocha, jak ktoś przytula jego. Wiedziałam, ze to jest wyjątkowy chłopak, ale nie aż tak wyjątkowy. Z nikim i niczym nie mógł się równać. Po długim spacerze Justin odwiózł mnie do domu. 

- Dobranoc moja shawty. - powiedział i znowu pocałował mnie w policzek. 
- Dobranoc panie Bieber. 
- Kiedy sie spotkamy znowu? 
- Kiedy tylko chcesz, jestem tu tylko i wyłącznie z Twojego powodu. - teraz to ja pocałowałam jego. 

Wyszłam z samochodu, zamknęłam drzwi, pomachałam jeszcze Justinowi, wysłałam mu buziaka i weszłam do domu. 

___________________________________________
Takze no ten no.. nareszcie sie zmobilizowalam i napisalam kolejny rozdzial mojego jakze beznadziejnego opowiadania :) Tak czy inaczej, komentujcie, wytykajcie bledy i tak dalej. <3 
do kolejnego misiaki! dziekuje wszystkim tym, ktorzy czytaja tego bloga. To wiele dla mnie znaczy <3 
#muchlove